Wieloletni pedagog, społecznik, publicysta. Odcisnął piętno w życiu edukacyjnym Działdowa. 26 czerwca 2018 roku Jan Regulski otrzymał zaszczytny tytuł: „Osobowość Powiatu Działdowskiego”. Nagroda ta przyznawana jest za wybitny wkład w rozwój gospodarczy, społeczny i kulturalny powiatu działdowskiego, a tym bez wątpienia może pochwalić się Jan Regulski. On sam jednak kieruje się myślą Janusza Korczaka: „Jestem nie po to, aby mnie kochali i podziwiali, ale po to, abym ja działał i kochał. Nie obowiązkiem otoczenia jest pomagać mnie, ale ja mam obowiązek troszczenia się o świat, o człowieka”.
— Panie Janie, są to niebywale piękne słowa. Po wieloletniej, aktywnej działalności m.in. jako pedagog i społecznik czy nie czas, aby to świat zatroszczył się o Pana?
— Trafność wypowiedzi Janusza Korczaka potwierdzają bliskie mi przysłowia, które mówią, że człowiek stworzony jest do pracy, a ptak do latania, a co z większą pracą przychodzi, tym większe pociechy rodzi, ponadto z pracy szczęśliwość pochodzi, a większe dobro z większą przychodzi pracą. Czynienie dobra nie wymaga oczywiście żadnej odpłaty, czyli spłacania długu wdzięczności, jest bezinteresowne. Myślę, że Janusz Korczak podpisałby się obiema rękami pod mądrością zawartą w przytoczonych przysłowiach.
— Pracę jako nauczyciel podjął pan w latach 50., jako dwudziestotrzylatek. Był Pan młodym dydaktykiem, jak Pan wspomina tamte czasy i ówczesną młodzież?
— Rozpoczynałem pracę w tzw. 11 latce. Były to po wojnie szkoły tworzone na podobieństwo sowieckich 10 latek. W programach nauczania nie było „Odprawy posłów greckich” Jana Kochanowskiego, „Konrada Wallenroda” Adama Mickiewicza, „Kordiana” Juliusza Słowackiego. Ich miejsce zajmowały utwory Gorkiego, Majakowskiego i innych rosyjskich pisarzy. Zamierzenia sowietyzujące polskie szkoły były zbyt grubymi nićmi szyte, by można było traktować je poważnie. W szkole, w której znalazłem się z nakazu pracy, było kilkoro przedwojennych nauczycieli, którzy przyjęli mnie do swego grona. Pomogli mi przejrzeć na wylot dążenia okupanta. Dzięki nim uczyłem jak oni, po polsku i razem broniliśmy naszej 11 latki przed obcymi wzorcami.
Kolega Romuald Hirnle opiekował się biblioteką. Otrzymał pismo, by książki wydane przed wojną wykreślić z katalogu i przekazać je do gminy. Były oczywiście przeznaczone na przemiał. On wykreślił je, ale rozdał nauczycielom na przechowanie. Po 1956 r. wróciły w dawne miejsce.
Pamiętam, że w 1955 r. z okazji 100 rocznicy śmierci Adama Mickiewicza przygotowałem z uczniami przedstawienie oparte na fragmentach „Dziadów” cz. II i inscenizacji wielu ballad poety. Stroje pożyczył nam Teatr Jaracza z Olsztyna. Spektakl podobał się uczniom, nauczycielom, rodzicom i mieszkańcom, gdyż w Domu Kultury był wystawiany kilka razy przy pełnej sali. Rok później wykorzystałem liczne fragmenty II części „Dziadów”, inscenizację innych ballad, wiersze poety i kolejne przedstawienie było podobnie ciepło przyjęte przez publiczność. Młodzież chętnie brała udział w przygotowywaniu podobnych programów, które służyły pogłębianiu polskiego patriotyzmu.
— Poświęcał się Pan bez reszty pracy z młodzieżą, na rzecz edukacji organizował Pan wycieczki do teatrów, a także wiele wędrownych wycieczek, by ukazać piękno ziemi polskiej. Czy można stwierdzić, że jest Pan zatem humanistą-romantykiem?
— Przekazywałem uczniom wiedzę o romantyzmie i pozytywizmie, ale mówiłem, że bardziej cenię patriotyzm pracy niż walki, a jeśli romantyzm to w rozumieniu Żeromskiego, który nazywał siebie romantykiem w kapeluszu pozytywisty. Józefowi Piłsudskiemu też był bliski romantyzm w celach, pozytywizm w środkach. Podobne poglądy ceniłem i popularyzowałem. Trzy wielkie powstania narodowe zakończyły się niepowodzeniem, dlatego pozytywiści wskazywali pokojową drogę zmierzającą do odzyskania niepodległości.
Miłość do ziemi ojczystej można było istotnie pogłębiać również poprzez organizowanie wycieczek, obozów wędrownych spotkań z ciekawymi ludźmi, udział młodzieży szkolnej w koncertach, przedstawieniach teatralnych. Zorganizowałem dużo wycieczek, najwięcej do Warszawy na koncerty Mazowsza, do opery i teatrów. Także trzy 2-tygodniowe wakacyjne obozy wędrowne: szlakiem Żeromskiego po terenie Gór Świętokrzyskich, Pieniny – Tatry i szlakiem Orlich Gniazd na trasie Kraków-Częstochowa. Na organizowane wycieczki i obozy otrzymywaliśmy również pomoc finansową od miejscowych zakładów pracy. Ciekawe i pożyteczne były też spotkania z ciekawymi ludźmi. Gościliśmy m.in. Stanisława Skalskiego, bohatera „Dywizjonu 303”, Michała Isajewicza ps. „Miś”, uczestnika zamachu na Kutscherę, Idę Kamińską i wielu innych. Zorganizowaliśmy też kilkanaście koncertów muzycznych z niewidomym śpiewakiem Stanisławem Gruszczyńskim i Ewą Podleś. Podobne spotkania przyczyniały się do pogłębiania miłości ojczyzny.
— Pełnił Pan rolę wicedyrektora w Liceum Ogólnokształcącym, a także w Technikum Ekonomicznym. W 1975 powołano Zespół Szkół Ekonomicznych w Działdowie, gdzie podjął już Pan funkcję dyrektora. Czy wyższe stanowisko dawało Panu więcej satysfakcji niż rola wyłącznie pedagoga?
— Stanowiska kierownicze ułatwiały tworzenie nowych szkół. Będąc wicedyrektorem współtworzyłem Technikum i Liceum Ekonomiczne, Liceum Zawodowe i Liceum Medyczne, które po roku zostało przeniesione do innego budynku. Pracując na stanowisku dyrektora powołałem do życia Liceum Ekonomiczne Zaoczne, Średnie Studium Ekonomiczne Zaoczne oraz Policealne Studium Ekonomiczne jako filię Liceum Ekonomicznego w Olsztynie. W budynku przy ulicy Grunwaldzkiej 4 w szkołach dziennych, zaocznych i wieczorowym Liceum Ogólnokształcącym dla Pracujących uczyło się okresami od 1200 do 1500 uczniów, a w latach 1961-1983 mieliśmy 9571 absolwentów. Staraliśmy się ponadto o wysoki poziom kształcenia i patriotyczny kierunek wychowania. Kierowanie, tworzenie wspomnianych placówek oświatowych i praca pedagogiczna dawały mi podobną satysfakcję. Byłem bardzo zadowolony wskutek przekonania, że swoją pracą przyczyniałem się do wzrostu ilości rodaków wykształconych. Byli potrzebni będącej w niewoli ojczyźnie, gdyż blisko połowę naszej inteligencji wymordowali brunatni i czerwoni okupanci.
— Brał Pan czynny udział w pracach organizacji społecznych. Był Pan sekretarzem Zarządu Powiatowego ZNP, a w latach 1980-81 pełnił Pan obowiązki prezesa. Kierował pan także społecznym komitetem budowy Domu Nauczyciela. Jak udało się Panu pogodzić tak aktywne życie zawodowe i społeczne życiem z osobistym?
— Byłem młody, zdrowie mi dopisywało, pozytywne efekty zachęcały do działalności służącej małej ojczyźnie. Mówi się zresztą, że chęć słodzi pracę, że chęć i ochota nie znają musu, a kiedy chęci dobre, to i droga krótka. W zarządzie ZNP dzieliliśmy się zadaniami, staraliśmy się pracować zespołowo, dlatego łatwiej było uzyskiwać pozytywne rezultaty i zgodnie z ideą pracy organicznej wchodzić do gniazd os, by skuteczniej służyć dobru będącej w niewoli ojczyzny.
Podobne przekonania ułatwiały zbudowanie w czynie społecznym wspomnianego Domu Nauczyciela, Przedszkola nr 1, utworzenie Przedszkola nr 7, zbudowanie w stanie surowym schroniska dla dzieci i młodzieży w Lidzbarku. Wspieraliśmy także rozbudowę Szkoły Zawodowej i LO rozpoczętych „na dziko”. Braliśmy udział w tworzeniu innych placówek oświatowych, zapraszaliśmy na zebrania zarządu ZNP, na uroczystości organizowane z okazji Dnia Nauczyciela przedstawicieli władz powiatowych, braliśmy udział w spotkaniach przygotowywanych przez inne stowarzyszenia itp. W 1956 r. nie udało nam się przesunięcie pomnika „wdzięczności” do pobliskiego parku, by móc odbudować zniszczone przez hitlerowców popiersie Władysława Jagiełły. Dopiero w latach 60-tych poszedł w diabły, a na dawne miejsce powrócił monument poświęcony polskiemu królowi. Obroniliśmy również LO i LE przed kompromitacją czyli przed przymuszaniem, by ich patronami zostali osobnicy – Franek Zubrzycki i ORMO. Zgodnie z naszym dążeniem wybrani zostali Stefan Żeromski i Stanisław Staszic.
Zapamiętałem też realizację narzucanych Związkowi przez władzę komunistyczną szkoleń politycznych. Odbywały się w gminach. Ze względu na potrzebę rozrywki w smutnych czasach traktowaliśmy je jako okazję do spotkań towarzyskich. Na zebraniach tych referat polityczny trwał 15 minut. Następnie przygotowujący je, zwykle kierownik szkoły, zapraszał na poczęstunek zakrapiany najczęściej alkoholem, który ułatwiał tworzenie miłego nastroju, dobrego samopoczucia. Szkolenia kończyły się niekiedy zabawą taneczną, która czasami trwała do białego rana. Organizatorzy starali się przeto, by był wilk syty i owca cała, a gdzie owczej skóry nie stawało, wykorzystywano lisią. Rozrywka, spotkania towarzyskie w smutnych czasach też były potrzebne.
Próbowałem przez wiele lat godzić życie osobiste z działalnością społeczną, jednak przyszła kryska na Matyska, pojawiła się nieuleczalna choroba żony i jej śmierć, i mnóstwo zmartwień, dlatego w połowie lat 70-tych miałem trudności, by wiązać koniec z końcem. Przez ponad 10 lat pracowałem m.in. na 3 etatach. Stanowisko dyrektora lub wicedyrektora ułatwiało przekraczanie obowiązujących przepisów, gdyż ich pensum wynosiło 6 lub 9 godzin dydaktycznych tygodniowo. Dzięki dobrym ludziom z kuratorium, którzy przymykali oczy na wspomniane przekroczenia niezgodne z ówczesnym prawem szkolnym, mogłem pokonać najtrudniejsze kłopoty. Nie myślałem wówczas o szczęściu osobistym. W czasie pobytu na emeryturze zająłem się publicystyką. Była to kontynuacja wcześniejszej działalności społecznej.
— Za swoje osiągniecia edukacyjne, a także publicystyczne został Pan niejednokrotnie doceniony poprzez odznaczenia i nagrody, m.in. Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi, Medal Komisji Edukacji Narodowej i inne. Chyba nastał czas „by Pana podziwiali”, jak u Korczaka?
— Nie oczekiwałem od nikogo żadnej chwalby na swój temat. Starałem się pracować uczciwie, nie troszcząc się o żaden rozgłos. Wyjątkowo wysoko ceniłem skromność, obce mi było uczucie buty. Z powodu biedy, którą poznałem w młodości, przez wiele lat dokuczało mi nawet poczucie niższości, dlatego także unikałem podziwiania czy poklasku na swój temat.
— Od młodych lat aktywnie uczestniczy Pan w życiu Działdowa, zatem może się Pan nazwać „zakorzenionym działdowianinem” w całym tego słowa znaczeniu?
— Przez wszystkie lata moja praca zawodowa związana była z Działdowem. Również wypowiedzi publicystyczne poza kilkoma, które odnosiły się do literatury Młodej Polski i które drukowane były w „Kierunkach” i „Głosie Nauczycielskim” większość zamieszczałem w następujących pismach: „Działdowiak”, „Panorama Działdowska”, „Gazeta Działdowska”, „Tygodnik Ciechanowski”, „Tygodnik Działdowski”, „Rocznik Działdowski”, „Z Życia Szkoły” (wydawnictwo LO), Miesięcznik Działdowski. Moje artykuły i książki odnoszą się również do zdarzeń okresu wojny i powojnia, które też w znacznej części związane są z moją małą ojczyzną. Przy ich pomocy zamierzałem przyczynić się do pogłębiania patriotyzmu lokalnego, który jest też organiczną częścią ogólnopolskiej miłości ojczyzny. Jednak Polska do 1989 r. była państwem satelickim, dlatego moje prace służyły wzmacnianiu duchowej niepodległości. Z podanych powodów nie zamierzam występować przeciwko wspomnianemu „zakorzenieniu”, czuję się istotnie „zakorzenionym działdowianinem”.
Przestańmy oceniać, zacznijmy doceniać- na łamach „Gazety Działdowskiej” chcemy pokazać ciekawych ludzi z powiatu działdowskiego. Znasz kogoś o kim warto napisać? Napisz do nas: dzialdowo@gazetaolsztynska.pl. Mile widziane uzasadnienie.
Info. Gazeta Działdowska